–To jak? Dzisiaj do mnie?
–Co? – Zapytałam wyrwana z transu. Znów
rozwiązywałam zagadkę na jednej z tych głupich pisemek dla bizensmenów. Artykuły
mieli nudne, ale zagadki nawet ciekawe.
– No u mnie dzisiaj robimy maraton
filmowy. Co oglądamy? Ty miałaś wybrać, ja podskoczę od razu po szkole po
przekąski.– Martin wyszczerzył się jak głupi na sama myśl o kolejnej
nieprzespanej nocy. Czasem nie umiałam go rozszyfrować. Nigdy nie wiedziałam,
co chodzi mu pod tą wielką czupryną loków. Pewnie to jest jeden z tych powodów
dla których tyle się z nim przyjaźnie. Był dla mnie jedyną zagadką, której
jeszcze nie rozgryzłam.
– A tak! Jeśli o to chodzi, to ja
dzisiaj nie mogę.
– Co! Czemu? Znowu? – Po jednej chwili
posmutniał i zaszkliły mu się oczy. Myślałam, że zaraz się rozpłacze na środku
korytarza.
– Przepraszam, wiem, że przeze mnie
znowu nie zrobimy maratonu, ale teraz mam bardzo ważną sprawę.– Niestety prawdą
było, że przeze mnie już trzeci tydzień z rzędu nie mieliśmy chwili dla siebie,
jak na przyjaciół przystało. Wcześniej uczyłam się do prawa jazdy.
– A co jest ważniejsze, niż spędzenie
kilku chwil z przyjacielem takim jak ja?
– Obiecałam dzisiaj korepetycje z
angielskiego Andersonowi.– Powiedziałam z przepraszającym wyrazem twarzy. Nie lubili
się za bardzo, odkąd trener koszykówki wyrzucił Martina z klubu za bójkę z
Adamem. Do dziś nie wiem, o co darli koty, ale najwidoczniej było to bardzo
ważne, ponieważ konsekwencją ich
konfrontacji była rozcięta warga, podbite oko, i złamana ręka Andersona. Adam jest
głupim osiłkiem, a Martin – po prostu słaby i chudy, więc nie wiem jakim cudem
mógł zrobić jakąkolwiek krzywdę takiemu pakerowi. Zarzekał się, że go nawet nie tknął, ale nie było świadków.
Dodatkowym czynnikiem, jaki był dość znaczący, to fakt, że ci dwaj konkurowali
o ostatnie miejsce w drużynie, a oczywistym jest, że trener woli mieć wielkiego
napakowanego sterydami głupka na ataku, niż szczupłego i zwinnego stratega na
obronie. Trzeba było przyznać, że Martin był naprawdę niezły w te klocki.
Zaczęło się od jego zmarłego dziadka, który był wielbicielem szachów. Na cześć
zmarłego, sześcioletni smarkacz nauczył się grac na szachownicy.
– Ale nie możesz go pouczyć w weekend?
Przecież jest czwartek! – Za wszelką cenę chciał wiedzieć, czy są jeszcze
jakieś szanse na zrealizowanie jego planu.
– W weekend, to on jedzie gdzieś na
trening z klubem w góry, a żeby móc tam pojechać, musi jutro z rana zdać test.
Dzisiaj jest jego jedyna szansa.
– Dlaczego nie poprosił cię o to
wcześniej?
– Wiesz przecież, że to typ który
zostawia wszystko na ostatnia chwilę. To jak? Nie gniewasz się? W zamian, kupie dodatkową porcję popcornu i
czekolady. – Próbowałam go przekupić naszą ulubiona mieszanką.
– Głupi osiłek.– Burknął pod nosem. – No
dobra. Chociaż, ledwo dajemy sobie rade z jedna porcją. – Mówiąc to, uśmiechnął
się szeroko.
– Super! Jesteś najlepszy! A może
umówisz się dzisiaj z ta śliczną Jullien, która non stop się na ciebie patrzy? –
Wiedziałam, że nie jest zadowolony z obrotu sytuacji, ale nie chciałam, żeby
sam spędzał czwartkowy wieczór.
– Może. Nie wiem jeszcze. Właściwie, to
mam trochę zaległości w grach.
Dalszą
pogawędkę przerwał nam dzwonek na ostatnią lekcję, czyli matematykę. Kto, na Boga,
wymyślił matematykę, jako ostatni przedmiot w piątek? Mimo mojego zamiłowania
do zagadek logicznych i łańcuchów zdarzeń, jakoś nie jestem orłem z matematyki.
Nie mam bladego pojęcia dlaczego? Wszędzie się słyszy, że matematyka jest
zawsze logiczna. Jednak, gdy wchodzę do sali 208, cała ta logika jakoś dziwnie
znika, a w zamian pojawia się pani profesor Ruttenbung.
Lekcja
minęła bez żadnych fajerwerków. Po skończonych zajęciach, złapał mnie jeszcze Anderson
i podał dokładną godzinę spotkania i adres. Przed korepetycjami miałam jeszcze
dużo czasu, więc poszłam do domu się przebrać i odświeżyć.
– Halo? Tato! Jesteś w domu?
– Tak kochanie! Jestem w gabinecie! Jesteś
głodna?
– Nie! – Krzyknęłam, zanim jeszcze
doszłam do drzwi pokoju w którym stacjonował.– Idę się tylko przebrać i
wychodzę. Obiecałam korepetycje z angielskiego koledze.– Jak zwykle siedział
nad stertą papierzysk. Raporty i tym podobne, to rutyna każdego policjanta.
Nawet jeżeli pracuje w sekcji zabójstw i seryjnych morderstw.– Coś nowego?
Lubiłam
patrzeć jak mój tata rozwiązuje sprawy. Jako mała dziewczynka, czasem,
wieczorami, siedzieliśmy razem patrząc się nad kominek, na którym były
wywieszone wszystkie wiadomości związane z zabójstwem. Ojciec drapał się
nerwowo w głowę, a ja próbowałam ułożyć te wszystkie strzępki śladów w
jednolitą całość. Często wtedy myślałam na głos. Kombinowałam jak mało kto i
często były to pomysły z księżyca, jednak czasami dzięki nim, tatuś dochodził
do rozwiązania. Były to dla mnie niezbadane zakamarki jego zwariowanej natury. Jak
on z mojej paplaniny potrafił wyciągnąć jakieś logiczne rozwiązanie. Wtedy
właśnie, kiedy tak myślałam na głos, a tatuś dochodził do rozwiązania mówił:
„bystra dziewczynka. Zupełnie jak mama. Dzięki wam rozwiązałem kolejną sprawę”
i dawał mi całusa w czoło.
Mama
zmarła gdy miałam 6 lat. Zginęła, gdy rozwiązywała kolejną sprawę morderstwa razem z tatą. Byli niezastąpionym zespołem.
Niezwykle zgranym i dopełniającym się. Byli najlepsi. Kiedy mama zmarła,
chciałam objąć jej funkcje, więc pomagałam w rozwiązywaniu zagadek. Po śmierci
mamy, razem z tatą, codziennie chodziliśmy na jej grób, jednak po jakimś czasie,
po prostu nie mieliśmy czasu, więc umówiliśmy się że będziemy nosić wisiorki z
jej zdjęciem, żeby mieć ją zawsze przy siebie.
– Halo! Alice!– Ciepły i opiekuńczy głos
taty wyrwał mnie z rozmyślań.
–Co?
– Mówię do ciebie od 5 minut, a ty nic. Zakochałaś
się czy jak?– Uwielbiał sobie tak żartować.
– Przepraszam, to jak z ta sprawą? Coś
ciekawego?
– Nic dla ciebie. Same oczywiste morderstwa
lub samobójstwa. Większość z nich, to sprawa sądu, bo dowody obciążają głównego
podejrzanego, a ze świadkami nie mamy problemu.
– Ok. To powodzenia przy tych raportach.
Wychodzę za chwile, będę za 2 godziny.
Odświeżyłam
się i wyszłam z domu zmierzając pod wskazany adres. Dom Andersonów był ogromny.
Widać, że byli przy kasie. Zadzwoniłam. Otworzył mi Adam w dresach i bez
koszulki. Może i był głupi, ale widać że dużo ćwiczył. Może był troszkę zbyt
wyćwiczony, jak na mój gust, ale i tak robił wrażenie.
– O! Cześć mała.– zwracał się tak do
każdej dziewczyny. Nie byłam wyjątkiem. – Wejdź, mój pokój jest na końcu
korytarza, na piętrze. Zaraz do ciebie dołączę, tylko wezmę prysznic.
– Spoko. Mam nadzieję, że wiesz chociaż,
w czym konkretnie mam ci pomóc, bo jeśli nie, to spadam stąd.
– Stanowcza jesteś.– Zmierzył mnie
wzrokiem i uśmiechnął się. – Niestety, nawet nie wiem z czego mam pisać ten
test.
– To lepiej zastanów się nad tym pod tym
prysznicem, bo inaczej idę stąd, a ty nie jedziesz na upragniony trening i
trener wywala cię z drużyny.– Jestem konkretna, jeśli chodzi o naukę. Więc moja
taktyka była, jak szybka piła. Albo wiesz co umiesz, albo wiesz co musisz umieć.
W każdym razie, coś wiedzieć musisz.
– Wolałbym myśleć o czymś troszkę
odbiegającym od tego tematu. – Mówiąc to, dokładnie lustrował moją sylwetkę. Zaśmiałam
się, bo dobrze znałam ten rozbierający wzrok.
– Idź już się lepiej umyć, a ja wszystko
przygotuję.– Wiedział, że nie ma szans, jednak jeszcze przez chwilę, gdy szłam
po schodach, czułam na sobie jego wzrok. W końcu również się usłyszałam jego
śmiech. Był sympatycznym głupkiem.
Uczyliśmy
się przez prawie półtora godziny z dwoma przerwami na jakieś przekąski. Często
śmialiśmy się i odchodziliśmy od tematu, jednak w końcu uzyskałam zadowalające
mnie efekty.
– Na dzisiaj koniec. Jeżeli przerobisz zadania,
które ci zaznaczyłam powinieneś zdać na dostateczny.
– Super. Dzięki wielkie! Ratujesz mi
skórę.
– Wiem.– Uśmiechnęłam się.– Czas się
zbierać.– Rzuciłam, zabierając swoje zeszyty. Widziałam jak Adam pakuje coś do
torby treningowej, schodzi z nią po
schodach.
– Wychodzisz jeszcze gdzieś?
–Tak, na siłownie.
– O tej godzinie, chyba wszystkie są
zamknięte.
– Ja mam klucz od wujka, który prowadzi
jedną w okolicy.
– No to cię odprowadzę. Jakoś mi nie
śpieszno do domu.– Kiwnął głową w geście aprobaty.
Po
drodze opowiadaliśmy sobie różne historię z dzieciństwa. Osiłek był naprawdę
zabawny i sympatyczny. W końcu dotarliśmy na miejsce. Nie było żywej duszy.
– Często ćwiczysz sam?
–Tak, ale dziś bardzo bym chciał, żebyś
dotrzymała mi towarzystwa.– Mrugnął.
– Niestety muszę wracać. Jak dla mnie
jest już zdecydowanie zbyt późno.– Uśmiechnęłam się na potwierdzenie szczerości
moich słów. Często jednak do domu wracałam grubo po drugiej w nocy, a teraz
była dopiero północ. Byłam po prostu zmęczona.
Podeszłam
do niego i uściskaliśmy się na pożegnanie. Przed wyjściem znalazłam jeszcze
łazienkę, w której chciałam skorzystać z lustra do pomalowania ust ulubiona
szminką. Nie robiłam tego żeby lepiej wyglądać, bo i bez tego się sobie
podobałam. Po prostu lubiłam czuć jej zapach. Truskawka. Chemiczna truskawka.
Niestety
nie umiałam jej znaleźć w torebce. Musiała mi zapewne wypaść, gdy się
przepakowywałam w domu, bo jeszcze w szkole, rano jej używałam. No nic.
–Nie zamykasz się? Nie boisz się, że
ktoś tu przyjdzie?
–Nie. Jakby ktoś tu miał przychodzić, to
tylko wujek albo Martin. Ostatnio w ogóle miły się zrobił i poprosił mnie,
żebym mu udostępnił siłownie, kiedy sam będę ćwiczyć, bo przy wielu ludziach
się wstydzi, a nie chce sobie przy tym sprzęcie zrobić krzywdy. Naprawdę dziwny
facet.– Zaśmiał się pod nosem. Paker miał długi jęzor.
A podobno, to kobiety lubią plotkować.
Rzuciłam jeszcze szybkie „do zobaczenia”
na odchodne i wyszłam.
Następnego
dnia nie zobaczyłam Adama w szkole. Myślałam że przyszedł wcześnie rano i
napisał ten egzamin, a resztę dnia spędzi na przygotowywaniu się to wyjazdu. Jednak
gdy spytałam się o niego nauczycielki, powiedziała, że nie zjawił się rano i konsekwentnie
go oblała.
Byłam
wścieła na Andersona, że mimo mojej pomocy stchórzył. A może zaspał.
Tchórzostwo do niego przecież nie pasuje. Zresztą, sam był przekonany, że uda
mu się zdać ten materiał. Co się mogło stać? Nieważne jak niedorzeczną znalazł
sobie wymówkę, nie wybaczę mu, że musiałam opuścić przez niego, na darmo,
maraton z przyjacielem. Na przerwie opowiedziałam Martinowi całe nasze
spotkanie, nawet z prysznicowym incydentem i jego zalotami. Uśmiechnęłam się,
na myśl o tamtej scenie.
Niestety
przyjaciel nie podzielał mojego nastroju i nie słuchał zbyt uważnie, a wręcz
jawnie mnie ignorował podczas opowiadanie tego fragmentu. Zirytowało mnie to.
– Martin co się stało? Jesteś jeszcze na
mnie zły o wczorajszy wieczór? Chyba nie spędzałeś go sam ?
– Nie byłem sam i oczywiście, że nie
jestem na ciebie zły, tylko na tego gnojka, który mimo twoich bezcennych starań,
postanowił sobie nie przyjść na test. – Był naprawdę zdenerwowany.
– Spokojnie, na pewno miał ku temu
jakieś powody.– Próbowałam przekonać nie tylko jego, ale i siebie. Złość,
jeszcze się gdzieś we mnie tliła.
– A może on już zdał ten test i chciał
się tylko z tobą umówić? M… może on cię podrywał. Na pewno nie robiliście nic z
„tych” rzeczy? Nie dobierał się do ciebie?– Mówiąc to objął moją twarz dłońmi i
patrzył się, jakby chciał głęboko zajrzeć mi w oczy i upewnić się, że mówię
prawdę. Wtedy, był na tyle blisko, że poczułam znajomy zapach. To nie były jego
perfumy, bo znałam je wszystkie, w końcu sama mu je kupowałam. Zapach był
owocowy, ale nie jego. Może to perfumy jakiejś dziewczyny z którą się umówił.
Namawiałam go przecież na randkę z Jullien. Może w końcu mnie posłuchał.
– Co? Oczywiście, że nie, przecież
wszystko ci opowiedziałam. Poza tym, pytałam się już nauczycielki i powiedziała,
że nie przyszedł. Czasami wymyślasz równie bzdurne historyjki, jak ja w wieku 6
lat.
– Ty dzięki nim pomogłaś swojemu tacie
rozwiązać wiele spraw . – Zaśmiał się serdecznie na wspomnienie podkolorowanych
opowiadań mojego ojca, a jednocześnie wygrażał mi wskazującym palcem. Miał go
lekko pobrudzony od czegoś czerwonego, co jednak nie wyglądało jak krew. Czyżby
szminka? Kiedyś mi opowiadał, jak to się zachwyca kobiecymi ustami. Fetysz jak
każdy inny. Dziwaczny, aczkolwiek do zaakceptowania. Pewnie jeszcze dzisiaj
rano całował się z Jullien na powitanie. Tak, to by tłumaczyło wszystkie jego dzisiejsze
odstępstwa od normy.
Reszta
dnia minęła mi na śmiechu, zabawie i rozwiązywaniu łańcuchów zdarzeń w tych
nudnych pisemkach.
Wróciłam
do domu jak zwykle.
– Halo? Tato! Jesteś? – Krzyknęłam, jednak
nikt nie odpowiedział. Zapewne siedzi w biurze i nadrabia raporty, albo dostaje
burę za błąd w którymś z nich. Na stole zobaczyłam karteczkę z napisem „Nie
robiłem dzisiaj obiadu. Mamy kolejne morderstwo, jeśli chcesz przyjdź na
komisariat. Zjemy na mieście”. Po przeczytaniu, spakowałam czym prędzej
najważniejsze książki z zadaniami domowymi i niemal popędziłam na wskazane
miejsce. Może w końcu będzie coś ciekawego.
Gdy dotarłam na miejsce, zobaczyłam
chaos. Wszędzie krzyki, bałagan, ludzie biegający w te i z powrotem . Dotarłam
jakoś do biura mojego taty i się przywitałam.
–Jak tylko skończę zadania, to wam
pomogę to ogarnąć.
Na komisariacie nie było ani jednej
kobiety od śmierci mamy. A zgraja facetów nie bardzo radzi sobie w takich
chwilach bez pomocy kobiecej ręki, jak wiadomo. Szybko się uporałam z mitozą i
mejozą komórek, po czym zabrałam się do uporządkowywania akt. Zazwyczaj gdy nie ma niczego poważnego,
taki bałagan nie przeszkadza. Jednak kiedy przychodzi grubsza sprawa, wszystko
zaczyna im się walić na głowę. Dowody nie z tego morderstwa, czekający
świadkowie, porozrzucane akta i raporty. W takich chwilach przychodziłam na pomoc
niczym Superman i ratowałam topiącego się Titanica. Nigdy się do tego nie
przyznali, że beze mnie by już dawno niczego nie znaleźli, ale dziękują w inny
sposób, dopuszczając mnie, w ogóle do spraw. Mimo moich 18 lat nie mogę
wiedzieć o wielu poufnych danych.
Po
unormowaniu całego kramu, poszłam do biura gdzie znajdowali się mój tata i
kilku jego kolegów.
– Dobry wieczór. – Przywitałam się
grzecznie. –… można? – Pytanie było skierowanie do szefa całej grupy, pana
Grunta.
– Oczywiście, proszę. – Odpowiedział,
przerywając swoja wcześniejszą wypowiedz.
W
między czasie jak pan Grunt mówił i objaśniał po raz kolejny znane mu fakty,
zajrzałam do akt. Zamurowało mnie. Zbladłam i o mały włos nie spadłam z krzesła
z przerażenia. Na zdjęciach widziałam tego samego chłopaka z którym niecałą dobę
temu śmiałam się i uczyłam. Tego samego chłopaka, który dzisiaj nie przyszedł
napisać tak ważnego dla niego testu. Adam Anderson leżał na jakimś stoliku ze
sztangą przygniatającą mu tchawicę. Twarz miał bladą, usta sine, a oczy otwarte.
– Tak więc, panowie, podsumowując. Mamy
osiemnastolatka uduszonego w siłowni i numer dziewięć napisany jakąś czerwoną
mazią. Komuś cos przychodzi do głowy, co to może oznaczać?
– Znam go. – Wyszeptałam niemal
niesłyszalnie. – A właściwie znałam.– Wszyscy gapili się teraz na mnie w ciszy.
Oczy mieli jak spodki od talerzy.– Macie jego dane?
– Nie. Jeszcze nikt nie potwierdził jego
tożsamości. Wiesz kto to?
– Tak. To Adam Anderson. Chłopak z mojej
klasy. – Gdy zaczęłam mówić, jeden z mężczyzn wyciągnął notes i wszystko
zapisywał. Wiedziałam, że spisuje zeznania.
– Najprawdopodobniej byłam ostatnią osobą,
która widziała go żywego. Jest jeszcze możliwość, że odwiedził go wujek ale
pewności nie mam. Dawałam mu w domu korepetycje z angielskiego, u niego w domu,
a potem zrobiliśmy sobie spacer do
siłowni i tam się pożegnaliśmy. Sęk w tym, że gdy się z nim żegnałam, był w
pełni zdrów i dźwigał właśnie tę sztangę. To tyle. Tata może potwierdzić, że
wychodziłam o dziesiątej i wróciłam trochę po północy.– Wszyscy byli
zaskoczeni.
– Czy mogłabym go zobaczyć? Znaczy,
Adama. Chciałabym się z nim pożegnać, ostatni raz.– po dopytaniu się jeszcze
paru szczegółów przez funkcjonariuszy i podpisaniu niezbędnych papierków
związanych z zeznaniem, zaprowadzono mnie do nieboszczyka. Jeszcze go nie
umyli. Dalej miał na sobie ten parszywy numer. Całe pomieszczenie cuchniało śmiercią
i jakimś detergentem do dezynfekcji. Aż swędział mnie nos. Szybko stamtąd
wyszłam, żeby nie przesiąknąć tym zapachem. Po wyjściu z pomieszczenia, od razu
przytulił mnie tato. Zaraz za nim, stał pan Grunt.
– Dziękujemy za zeznania. Gdyby była to
inna sprawa, z wielką chęcią pokazalibyśmy ci resztę dowodów w nadziei na pomoc
w jej rozwiązaniu, jednak jak sama doskonale wiesz, musimy was oboje od niej odsunąć.
Nie macie nam tego za złe, prawda?
– Oczywiście że nie, proszę pana.
– Oczywiście że nie, szefie.–
powiedzieliśmy niemal jednocześnie z tatą, na co wszyscy zebrani uśmiechnęli
się. Nawet ja, mimo kumulującego się we mnie przygnębienia.
– Tato, jestem głodna. Może pójdziemy w
końcu na tę kolację?– Chciałam szybko zmienić temat i stamtąd wyjść. Gdy
wróciliśmy do domu, szybko zadzwoniłam do Martina i opowiedziałam o całej
sytuacji.
– Jak dobrze, że kupiłem te przekąski.
Będę u ciebie za około 10 minut.– Odpowiedział słysząc mój przygnębiony głos. Mruknęłam
tylko na potwierdzenie i czekałam na przyjście przyjaciela.
Byłam
w paskudnym humorze. Zresztą, kto by się cieszył ze śmierci? Całą noc
oglądaliśmy jakieś banalne komedie romantyczne. W którymś momencie nawet
wybuchnęłam takim śmiechem, że się popłakałam. Potem, przez napuchnięte oczy
szybko usnęłam. Nawet nie zauważyłam, kiedy moja głowa przechyliła się w stronę
przyjaciela i wylądowała na jego
ramieniu.
Rano
obudziłam się lekko zaspana, jednak nie czułam się połamana, jak za każdym
razem, gdy zasypiam na siedząco. Zapewnie Martin przeniósł mnie na łóżko. Był taki
kochany. On sam zasnął w pokoju gościnnym. Była sobota, więc wstałam później
niż zwykle i zrobiłam całej trójce śniadanie. Tata zapewnie wstanie dopiero na
obiad, ale z przyzwyczajenia robiłam ten dodatkowy kubek kawy.
– Dobry, Martin.– Przywitałam przyjaciela,
gdy ciężkimi stopami schodził po schodach.–Kawy?
– Dobry. Tak i to mocną.
Przez
cały poranek nie rozmawialiśmy.
Ja – rozmyślałam nad całą wczorajszą
sprawą, on– nie wiem czemu.
W końcu się odezwałam.
– Martin, „bawisz” się trochę na
komputerach, prawda?
– No, bo co?
–Włamałeś się kiedyś do programu
szkolnego i dodałeś nam dodatkowy dzień wolny pamiętasz?
– Pewnie! O mały włos mnie nie znaleźni
i nie wywalili z tej budy. Ale do czego zmierzasz?
– Potrafił byś się włamać do systemu
komendy?
–Oszalałaś?! Oni mają lepsze
zabezpieczenia niż te w szkole. Nie dam rady.
– Aha, ok. –Mówiąc to, skierowałam się
do pokoju i doprowadziłam do stanu używalności.
W głowie już przeglądałam wszystkich znajomych
i szukałam kogoś kto na pewno da radę włamać się do tego przeklętego systemu.
Coś mi tu nie pasowało. Skoro to nie ja to zrobiłam Andersonowi, to ktoś chciał
mnie wrobić. Tylko kto mógłby chcieć dla mnie zmarnowania całego życia w
więzieniu?
Następnego
dnia już całe miasteczko wiedziało o tragicznej śmierci naszego kolegi.
Nie
było jednak, w ciągu następnego tygodnia żadnych morderstw. Nic, co by
wskazywało na to, że na wolności grasuje morderca.
Tak
minął kolejny tydzień i kolejny. Gdy już wszyscy myśleli że cała sprawa
przejdzie do historii, pojawił się kolejny trup.
Dzień
przed drugim zabójstwem dostałam od Karla wszystkie akta i raporty związane z
zabójstwem Andersona. Karl to starszy kumpel– haker. Dzięki niemu, dowiedziałam
się, że gdy odnaleziono Adama martwego, w drzwiach głównych, od zewnątrz były klucze. Natomiast
czerwona maź na kaloryferze nieboszczyka, to była szminka którą zgubiłam w dniu
jego śmierci. Coś mi tu nie pasowało i to za bardzo. Adam przecież położył
klucze koło torby, a nie w zamku. Sprawdziłam jeszcze, czy nie ma nagrań z
monitoringu. Okazało się, że kamera nagrała moment gdy wychodziłam z siłowni,
ale niestety, była umiejscowiona tylko przy wyjściowych drzwiach głównych od
zewnątrz. Gdy oglądałam akta, tata niespodziewanie wpadł do mojego pokoju. Nie
wiedział oczywiście, że miałam dostęp do poufnych informacji.
– Widziałem! –Krzyknął.– Co tam masz? Pokaż.
– Nie mogłam się mu sprzeciwiać.
– Co to? Skąd ty to masz?
– Kolega mi załatwiał. Tato, tu na
prawdę coś śmierdzi. Przecież musisz mi wierzyć, że ja nie zabiłam tego
Andersona!
– Oczywiście, że ci wierze córeczko i
też uważam, że cos tu nie gra. Chodź. Pomyślimy nad tym razem.
Następnego
dnia dowiedziałam się, że Karl nie żyje. Oczywiście zastałam przesłuchana w tej
sprawie, i niestety prawda obciążyła mnie jeszcze bardziej.
Bowiem
znów, jako ostatnia widziałam mężczyznę żywego i miał on ze mną powiązania. Powiedziałam
im od razu, że szminka którą zastały napisane cyfry, jest moja i zgubiłam ją w
dzień pierwszego morderstwa. Oczywistym jest, że gdybym ukrywała fakt z tym
związany , to byłabym głównym podejrzanym. Jednak, kiedy sama wciskam im dowody
na moją przypuszczalną winę, musiałabym być chora, żeby sama na siebie jawnie
ściągać dożywotni wyrok.
Wcześniej
nie wiedzieli co mogła oznaczać liczba 9, jednak gdy na brzuchu Karla znaleźli
wypisaną 8, tą samą czerwoną mazią wiadomo było, że zabójca odlicza ofiary.
Mijały
kolejne tygodnie, a stos mordowanych składał się u moich stóp. Z wszystkimi osobami
miałam jakieś kontakty. Jedną z ofiar był nauczyciel matematyki, który udzielał
mi korepetycji. Kiedy z jego pomocą zdałam najtrudniejszy dla mnie test, przy
najbliższej okazji zaprosiłam go na kawę, już nie jako korepetycje, lecz na
zwykła pogawędkę. Mężczyzna był niewiele starszy ode mnie i naprawdę
przystojny. Spotkaliśmy się jeszcze dwa razy, wymieniliśmy się numerami
telefonów, po czym nie zjawił się w parku na spotkanie. Zamiast parku,
zobaczyliśmy się, w tej cuchnącej detergentem sali, a on zamiast napisać mi
przeprosiny, miał napisane na brzuchu 4. To był pierwszy mężczyzna z którym dzieliłam
jakiś plany, snułam marzenia, zakochałam się.
Po
jego śmierci stałam się bardziej oziębła i małomówna. Stopniowo ludzie zaczęli
mnie unikać, aż w końcu doszło do tego, że nikt nie zwracał na mnie uwagi,
jakbym była cieniem. Kroczącą śmiercią.
Po
ósmym zabójstwie, nie miałam ochoty chodzić do szkoły. Byłam święcie przekonana,
że za kilka tygodni to ja będę miała brzuch wysmarowany w kształcie cyfry 1.
Był
późny wieczór, gdy szłam po moście zszywającym dwa brzegi naszego przytulnego
niegdyś miasteczka. Pogrążona byłam we własnych myślach.
Wszyscy
mnie opuścili. Prawie wszyscy. Zostali tylko najcenniejsi. Ojciec i Martin.
Martin. Najwspanialszy przyjaciel jakiego mogłam spotkać w ciągu całego mojego
życia. Takiego, to ze świeczką szukać. Tylko dlaczego zabójca właśnie mi ich
jeszcze zostawił. Miał do wykorzystania tylko numer 1. Wybierze tylko jednego. Ale
kogo? Ja byłam następnym celem czy na mnie chciał się zemścić?
Pojedyncze
światełko na jezdni obudziło mój umysł.
–Hej! Co ty tu robisz o tej porze i w
dodatku sama?– To był ten najukochańszy przyjaciel na rowerze. – Przecież zabójca
może kryć się w pobliżu. – Nie dam sobie ręki uciąć, ale mimo słabego oświetlenia
latarni, pod którą staliśmy oboje, mogłam ujrzeć uśmiech. Słaby, ale uśmiech.
Ten sam który ujawniał, kiedy główny bohater któregoś z horrorów jakie
oglądaliśmy tysiące razy, zostaje rozdarty na strzępmy przez maszynę do której
„przez przypadek” wpadł. Przeszły mnie dreszcze.
„Spokojnie. Jakby morderca chciał mnie
zabić, już dawno by to zrobił” pomyślałam w odpowiedzi. – A ty co tu robisz? Ciebie
też może dopaść.
–Jakoś dam radę. Ostatnio ćwiczyłem
trochę, jeszcze przed śmiercią Andersona.
–Zaśmiałam się na dźwięk tych słów
–Ty miałbyś dać mu radę, skoro właśnie
taki Ada nie mógł? Zabawny jesteś.
– Ale jego wziął z zaskoczenia tą
sztangą. No, nieważne, właśnie jechałem do ciebie. Już od jakiegoś
czasu chciałem ci to powiedzieć. Od naprawdę dłuższego czasu… ja wiem, że to
nie jest najlepsza pora, ale … nie wytrzymam.
– No gadaj!– Zaczął mnie irytować.
– Bo, ja cię lubię Alice, ale nie już jak
przyjaciółkę i chciałem się zapytać… czy umówisz się ze mną?
–Martin… ja nie wiem. Teraz, to naprawdę
nie jest odpowiedni moment, kiedy dowody w sprawie tych zbrodni walą mi się na
głowę. Zresztą, jesteś dla mnie tylko przyjacielem, co prawda najbliższym, ale
przyjacielem. Naprawdę, nie wiem co powiedzieć.
– W takim razie, przemyśl to sobie
jeszcze, a jutro o tej samej porze spotkamy się tutaj i mi odpowiesz.
– Nietypowa pora, ale zgadzam się. To do
jutra.– Rzuciłam szybko i ruszyłam w drogę powrotną. On również, tyle że w
przeciwnym kierunku.
Gdy
siedziałam na łóżku, nie mogłam przestać myśleć o dwóch sprawach. Co ja do licha
odpowiem Martinowi i kto będzie ostatnią ofiarą?
Leżałam pod kocem jeszcze parę długich
chwil, gdy nagle zaświeciła mi się czerwona lampka. Przeanalizowałam jeszcze
raz całą rozmowę z Martinem. Coś mi w niej nie pasowało.
Szybko wyskoczyłam z łóżka i pobiegłam
do kominka, na którym były poprzywieszane wszystkie papiery związane z zabójstwami.
Przyjrzałam się im wszystkim jeszcze raz.
Przypomniałam sobie dzisiejszą rozmowę z przyjacielem.
I…
wszystko mi się ułożyło w logicznie niewiarygodną całość. Popędziłam do
sypialni taty i nie zastanawiając się nad niczym, po prostu wyciągnęłam go z
łóżka. Od razu się obudził, gdy zdjęłam kołdrę.
–Co się stało? Alice, pali się czy co?!
–Już wiem! Wiem!
– Cudownie, też się cieszę, ale co
wiesz?– Widać, że był jeszcze na wpół śpiący. Z nim, w takim stanie, nic nie
wymyśle, więc zamiast przed kominek, zaprowadziłam go do kuchni i tam najpierw
wypiliśmy kawę.
–Ok, teraz możesz tłumaczyć.– Mówił
kończąc swój pierwszy „rozburzający” kubek. Następnie zaczął sączyć drugi,
który miał pomóc utrzymać mu teraźniejszy stan.
– Dobra, wiem, że to co teraz powiem
jest absurdalne, ale tylko to przychodzi i do głowy kiedy o tym myślę…
– No mówże dziecko.
– Okej. A więc, zacznijmy od początku,
czyli zabójstwa Adama Andersona. Jak wiadomo, wyszłam do niego o dziesiątej i
wróciłam po północy do domu. U niego uczyliśmy się do około wpół do dwunastej,
a potem poszliśmy na siłownię. On ma klucze i jego wujek. Weszliśmy przez frontowe
drzwi, co nagrały kamery. – Pokazałam urywek filmu tacie, po czym kontynuowałam.–
Tam porozmawialiśmy jeszcze chwilkę i dowiedziałam się, że czasem Martin
przychodzi poćwiczyć…
– Martin? A co on tam chce ćwiczyć?
Przecież jest chudy jak patyk.– Tato zaśmiał się, na widok Martina podnoszącego
te wszystkie ciężary.
– Właśnie dlatego chciał ćwiczyć. Ale
kontynuując. Przeszukując akta, dowiedziałam się, że są tam jeszcze tylne drzwi
otwierane tymi samymi kluczami drzwi główne.
– Okej i co z tego…
– No więc, klucze miał wujek i Adam, ale
Martin tam przychodził .Zakładając, że nie zostały one ukradzione przed zabójstwem
i podrobione, to oni są naszymi jedynymi podejrzanymi. Wujka można od góry
skasować, bo ma alibi – był z żoną i znajomymi na kolacji, więc zostaje nam…
– … nie wierze… on nie mógł tego zrobić…
ale dlaczego?
–Też się nad tym zastanawiałam, ale jest
jeszcze coś. Dzisiaj, kiedy byłam spacerze, spotkałam go. Podczas rozmowy
powiedział, że zabójca wziął go z zaskoczenia i że przygnieciono go sztangą.
SZTANGĄ! We wszystkich gazetach było napisane, że został uduszony, ale nikt prócz
komisarzy nie wiedział czym ani nie widział dokładnych zdjęć, a ja mu na pewno
nie powiedziałam.
– Okej, ale jak on to zrobił?
– Ależ to jest oczywiste. On przecież
kręci się w komputerach, a przed zabójstwem widziałam jak montował jakiś filmik
na zajęcia do szkoły z pojedynczych urywków filmu i to z wielkim sukcesem.
Naprawdę świetnie mu to wyszło…
–Dobra… jest komputerowcem, ale ja dalej
nie mogę wykombinować jak on to zrobił ? Poza tym, skoro się kręci w
komputerach, to mógł się włamać do systemu komisariatu i poczytać akta, a tam
było napisane o sztandze – popatrzyłam mi się na ojca czule. Był naprawdę zmęczony,
ale jeszcze bardziej przejęty całą sprawą.
– Jeszcze kawy?
– Poproszę. – On sam również wiedział,
że bez niej, nie ruszy już głową.
– No więc już tłumaczę… Po tym jak
wyszłam w dzień zabójstwa, Martin przyszedł na siłownie głównym wejściem.
Pomagał przez chwile Adamowi. Przy pakowaniu na tej sztandze na której zmarł,
jest wymagana dwójka ćwiczących. Jeden ma być asekurantem. Martin nim był. W
odpowiedniej chwili po prostu puścił sztangę. Ciężar spadł Adamowi na szyję.
Kiedy ten się dusił, Martin poszukał
kluczy, które były koło torby. Kiedy już je znalazł, poszedł do pomieszczenia z
monitoringiem i skasował kawałek nagrania w momencie gdy wchodził i zamiast
niego wsadził zapętlone nagranie. Po wszystkim uciekł przez tylne drzwi
zamykając je na klucz od zewnątrz. Klucze zostawił na zewnątrz głównych, jakby
chciał pokazać, że Adam został je tam przez roztargnienie. Kamera nie nagrała
jak podchodzi i zostawia klucze, bo w tym miejscu znajduje się nagranie z
poprzedniego dnia w którym tez przyszedł na siłownie i specjalnie na chwilę dał
klucze do zamka do głównych drzwi i ten kawałek nagrania wykorzystał. Tak więc
na nagranie pokazuje tylko moment jak wchodzę z Adamem, wychodzę sama i zamykam
drzwi, a w zamku pojawia się klucz. I
oto cała magia. A nie mógł włamać się do systemu komisariatu, bo z tego co Karl
mi mówił, on sam miał z tym pewne problemy i na pewno taki szczeniak jak Martin,
nie byłby w stanie się włamać nie zostawiając po sobie śladów.
–Okej, ale skąd miał twoją szminkę?
– To akurat było najprostsze do
załatwienia. Mógł mi ją ukraść w szkole i to w taki sposób, że nikt tego nie
zauważył. W naszej szkole łatwo o kradzieże.
– O! I teraz wszystko rozumiem. Ale dlaczego
on to zrobił? Po co cię tak dręczy?
– Tego właśnie dowiedziałam się dzisiaj.
Kiedy rozmawialiśmy na moście, gdy się dzisiaj spotkaliśmy powiedział mi że… no
wiesz…
–No?– Nie wiedział, co mi chodzi po
głowie.
–No, że mnie lubi i czy z nim pójdę na
randkę…
– Że CO!? – Ryknął niczym rozwścieczony
lew chroniący młode.
–Ciii…, bo obudzisz sąsiadów. Spokojnie,
nie dałam mu żadnej odpowiedzi, ale on w zamian zaproponował żebyśmy się jutro
spotkali o tej samej porze na moście. Wydaje mi się lub nawet jestem tego
pewna, że on to zrobił, ze względu na mnie. Zawsze miał kompleks niższości, ale
nigdy mi tego nie powiedział. W końcu zaczęłam się spotykać z chłopakami, a on
zwariował.
– Dobra. I co zrobimy tym fantem? Co ja
mam zrobić?
– Spokojnie. Musisz tyko przedstawić
kolegom z pracy całą sytuacje i namówić ich, żeby byli gdzieś w pobliżu, gdy
będę z nim rozmawiać. Nie wiem co on może jeszcze wymyślić. Nie wiem kogo
zabije.
Tym zadaniem zakończyliśmy dzisiejsze
posiedzenie.
Następnego
dnia chodziłam jak na szpilkach. Prawie nic nie zjadłam i nie ruszyłam się z
pokoju. Im bliżej było do godziny spotkania, tym bardziej się denerwowałam.
W końcu nadeszła odpowiednia pora. Stałam na
moście, a niedaleko czekali mój tata, wraz z zaufanymi kolegami.
Serce waliło mi jak młotem. W końcu się
pojawił. Szedł pewnym siebie krokiem z uśmiechem na ustach, jakby dopiero co
trafił szóstkę w lotto.
– Cześć. I jak, przemyślałaś sprawę?
Idziemy do kina czy wesołego miasteczka?
– Cześć. Tak, przemyślałam całą sprawę i
zdecydowałam. Nie mogę z Toba być. Ja cię po prostu nie lubię w ten sam sposób,
co ty mnie.
– Ah… tak.– Jego mina się zmieniała,
posmutniała, zrzędła. Chyba nie był przygotowany na taką odpowiedz.
– Więc już nigdy się nie zobaczymy…
–Tak.– byłam tak zestresowana, że
niedosłyszawszy pytania przytaknęłam.
–Co?! Pozwolisz na to? Pozwolisz, żeby
zabił mnie ten psychopata?– znów przez twarz przeleciał mu cień tego
charakterystycznego uśmiechu, jakby opowiadanie o sobie jako psychopacie było
jakimś komplementem.
–Nie, nie pozwolę na to i ty też nie, bo
wiesz że bym nie zniosła twojej śmierci.
–Co?
– Wiem, że to ty ich wszystkich zabiłeś.
–Co? Skąd ci taki pomysł… chyba się za dużo
kryminałów naoglądałaś.– Patrzyłam się na niego w wymownym milczeniem. Wiedział,
że wiem i nie żartuję.
–Okej. Masz mnie. Skoro już wiesz o
wszystkim, to możemy to zakończyć.– Mówiąc to wszedł na barierkę mostu. Ledwo
utrzymywał równowagę. Była bardzo cienka.
Byłam przerażona tym widokiem.
–Proszę, zejdź stamtąd. Zaraz spadniesz
i się zabijesz! –Niestety nie słuchał. Tylko ściągnął koszulę i pokazał brzuch
z wymalowaną jedynką.
–Skoro już wiesz wszystko, to mogę
skakać prawda?– widać, że przygotowywał się do skoku, ale nie skoczył od razu.
Był tchórzem.
–Nie! Nie wiem wszystkiego. Nie wiem
dlaczego zabierałeś tych wszystkich ważnych dla mnie ludzi? Dlaczego mnie tak
krzywdziłeś? Przecież mnie lubisz…
– Koch…– Wyszeptał ledwie słyszalnie.–
Ko…cha...m. – Teraz już było go wyraźnie słychać– KOCHAM SŁYSZYSZ?! Kochałem
cię wcześniej, teraz i będę, do końca życia! – Krzyczał. W jego oczach rozlane
były złość, strach i rzeczywiście – miłość. Prawdziwa szczera i wieczna.
Dopiero teraz ją zobaczyłam. – Nie odebrałem ci tylko ojca, bo wiedziałem, że
on również cie kocha tak mocno jak ja. Ale to ja powinienem się Tobą opiekować.
Słyszysz?! JA!
–Skoro mnie tak kochasz, to czemu
zwalałeś te wszystkie dowody na mnie. Obciążyłeś mnie zamiast siebie. Tak mnie
kochasz, że chciałeś mnie pogrążyć i wsadzić za kratki lub do psychiatryka do
końca życia?
–Nie. Wiedziałem, że kiedyś poznasz
prawdę, ale głęboko w sercu wierzyłem, że będziemy razem i że zrozumiesz, że zrobiłem
to dla ciebie, z miłości. Jeśli byś teraz powiedziała, że mnie, kochasz
zapomnielibyśmy o całej tej sprawie. O tych wszystkich debilach, którzy się do
ciebie kleili i myśleli że mają jakieś szanse. Ty mnie nie wydasz, bo mnie
kochasz a ja… – zamilkł na chwilę, jakby był czegoś niepewny– … bo … ty mnie
kochasz prawda?
Zapadała
cisza. Słyszałam tylko bicie własnego serca, które biło w takt myśli: ” swoją
odpowiedzią, zabijesz jego albo siebie”, ” jego albo siebie”, ”jego albo
siebie” i tak w kółko. Schyliłam głowę. Nie kochałam go, ale jeśli bym mu tego nie powiedziała, to zszedłby z tej
poręczy i został ukarany, bo myśli, że tylko my znamy dowody go obciążające.
Jednak w pobliżu są funkcjonariusze i wszystko słyszą. Natomiast, kiedy powiem
mu że go nie kocham wtedy on…
–Już ci to mówiłam. Nie kocham cię! – Podniosłam
głowę i po raz ostatni spojrzałam w zaszklone oczy mojego najlepszego i najukochańszego
przyjaciela na świecie.
ZABIŁAM
GO