Monday, December 14, 2015

Parszywa dziewiątka

    To jak? Dzisiaj do mnie?
  –Co? – Zapytałam wyrwana z transu. Znów rozwiązywałam zagadkę na jednej z tych głupich pisemek dla bizensmenów. Artykuły mieli nudne, ale zagadki nawet ciekawe.
  – No u mnie dzisiaj robimy maraton filmowy. Co oglądamy? Ty miałaś wybrać, ja podskoczę od razu po szkole po przekąski.– Martin wyszczerzył się jak głupi na sama myśl o kolejnej nieprzespanej nocy. Czasem nie umiałam go rozszyfrować. Nigdy nie wiedziałam, co chodzi mu pod tą wielką czupryną loków. Pewnie to jest jeden z tych powodów dla których tyle się z nim przyjaźnie. Był dla mnie jedyną zagadką, której jeszcze nie rozgryzłam.
  – A tak! Jeśli o to chodzi, to ja dzisiaj nie mogę.
  – Co! Czemu? Znowu? – Po jednej chwili posmutniał i zaszkliły mu się oczy. Myślałam, że zaraz się rozpłacze na środku korytarza.
  – Przepraszam, wiem, że przeze mnie znowu nie zrobimy maratonu, ale teraz mam bardzo ważną sprawę.– Niestety prawdą było, że przeze mnie już trzeci tydzień z rzędu nie mieliśmy chwili dla siebie, jak na przyjaciół przystało. Wcześniej uczyłam się do prawa jazdy.
  – A co jest ważniejsze, niż spędzenie kilku chwil z przyjacielem takim jak ja?
 – Obiecałam dzisiaj korepetycje z angielskiego Andersonowi.– Powiedziałam z przepraszającym wyrazem twarzy. Nie lubili się za bardzo, odkąd trener koszykówki wyrzucił Martina z klubu za bójkę z Adamem. Do dziś nie wiem, o co darli koty, ale najwidoczniej było to bardzo ważne, ponieważ  konsekwencją ich konfrontacji była rozcięta warga, podbite oko, i złamana ręka Andersona. Adam jest głupim osiłkiem, a Martin – po prostu słaby i chudy, więc nie wiem jakim cudem mógł zrobić jakąkolwiek krzywdę takiemu pakerowi. Zarzekał się,  że go nawet nie tknął, ale nie było świadków. Dodatkowym czynnikiem, jaki był dość znaczący, to fakt, że ci dwaj konkurowali o ostatnie miejsce w drużynie, a oczywistym jest, że trener woli mieć wielkiego napakowanego sterydami głupka na ataku, niż szczupłego i zwinnego stratega na obronie. Trzeba było przyznać, że Martin był naprawdę niezły w te klocki. Zaczęło się od jego zmarłego dziadka, który był wielbicielem szachów. Na cześć zmarłego, sześcioletni smarkacz nauczył się grac na szachownicy.
 – Ale nie możesz go pouczyć w weekend? Przecież jest czwartek! – Za wszelką cenę chciał wiedzieć, czy są jeszcze jakieś szanse na zrealizowanie jego planu.
  – W weekend, to on jedzie gdzieś na trening z klubem w góry, a żeby móc tam pojechać, musi jutro z rana zdać test. Dzisiaj  jest jego jedyna szansa.
  – Dlaczego nie poprosił cię o to wcześniej?
 – Wiesz przecież, że to typ który zostawia wszystko na ostatnia chwilę. To jak? Nie gniewasz się?  W zamian, kupie dodatkową porcję popcornu i czekolady. – Próbowałam go przekupić naszą ulubiona mieszanką.
  – Głupi osiłek.– Burknął pod nosem. – No dobra. Chociaż, ledwo dajemy sobie rade z jedna porcją.   – Mówiąc to, uśmiechnął się szeroko.
 – Super! Jesteś najlepszy! A może umówisz się dzisiaj z ta śliczną Jullien, która non stop się na ciebie patrzy? – Wiedziałam, że nie jest zadowolony z obrotu sytuacji, ale nie chciałam, żeby sam spędzał czwartkowy wieczór.
  – Może. Nie wiem jeszcze. Właściwie, to mam trochę zaległości w grach.
            Dalszą pogawędkę przerwał nam dzwonek na ostatnią lekcję, czyli matematykę. Kto, na Boga, wymyślił matematykę, jako ostatni przedmiot w piątek? Mimo mojego zamiłowania do zagadek logicznych i łańcuchów zdarzeń, jakoś nie jestem orłem z matematyki. Nie mam bladego pojęcia dlaczego? Wszędzie się słyszy, że matematyka jest zawsze logiczna. Jednak, gdy wchodzę do sali 208, cała ta logika jakoś dziwnie znika, a w zamian pojawia się pani profesor Ruttenbung.
            Lekcja minęła bez żadnych fajerwerków. Po skończonych zajęciach, złapał mnie jeszcze Anderson i podał dokładną godzinę spotkania i adres. Przed korepetycjami miałam jeszcze dużo czasu, więc poszłam do domu się przebrać i odświeżyć.
  – Halo? Tato! Jesteś w domu?
  – Tak kochanie! Jestem w gabinecie! Jesteś głodna?
  – Nie! – Krzyknęłam, zanim jeszcze doszłam do drzwi pokoju w którym stacjonował.– Idę się tylko przebrać i wychodzę. Obiecałam korepetycje z angielskiego koledze.– Jak zwykle siedział nad stertą papierzysk. Raporty i tym podobne, to rutyna każdego policjanta. Nawet jeżeli pracuje w sekcji zabójstw i seryjnych morderstw.– Coś nowego?
            Lubiłam patrzeć jak mój tata rozwiązuje sprawy. Jako mała dziewczynka, czasem, wieczorami, siedzieliśmy razem patrząc się nad kominek, na którym były wywieszone wszystkie wiadomości związane z zabójstwem. Ojciec drapał się nerwowo w głowę, a ja próbowałam ułożyć te wszystkie strzępki śladów w jednolitą całość. Często wtedy myślałam na głos. Kombinowałam jak mało kto i często były to pomysły z księżyca, jednak czasami dzięki nim, tatuś dochodził do rozwiązania. Były to dla mnie niezbadane zakamarki jego zwariowanej natury. Jak on z mojej paplaniny potrafił wyciągnąć jakieś logiczne rozwiązanie. Wtedy właśnie, kiedy tak myślałam na głos, a tatuś dochodził do rozwiązania mówił: „bystra dziewczynka. Zupełnie jak mama. Dzięki wam rozwiązałem kolejną sprawę” i dawał mi całusa w czoło.
            Mama zmarła gdy miałam 6 lat. Zginęła, gdy rozwiązywała kolejną sprawę morderstwa  razem z tatą. Byli niezastąpionym zespołem. Niezwykle zgranym i dopełniającym się. Byli najlepsi. Kiedy mama zmarła, chciałam objąć jej funkcje, więc pomagałam w rozwiązywaniu zagadek. Po śmierci mamy, razem z tatą, codziennie chodziliśmy na jej grób, jednak po jakimś czasie, po prostu nie mieliśmy czasu, więc umówiliśmy się że będziemy nosić wisiorki z jej zdjęciem, żeby mieć ją zawsze przy siebie.
  – Halo! Alice!– Ciepły i opiekuńczy głos taty wyrwał mnie z rozmyślań.
  –Co?
  – Mówię do ciebie od 5 minut, a ty nic. Zakochałaś się czy jak?– Uwielbiał sobie tak żartować.
  – Przepraszam, to jak z ta sprawą? Coś ciekawego?
  – Nic dla ciebie. Same oczywiste morderstwa lub samobójstwa. Większość z nich, to sprawa sądu, bo dowody obciążają głównego podejrzanego, a ze świadkami nie mamy problemu.
  – Ok. To powodzenia przy tych raportach. Wychodzę za chwile, będę za 2 godziny.
            Odświeżyłam się i wyszłam z domu zmierzając pod wskazany adres. Dom Andersonów był ogromny. Widać, że byli przy kasie. Zadzwoniłam. Otworzył mi Adam w dresach i bez koszulki. Może i był głupi, ale widać że dużo ćwiczył. Może był troszkę zbyt wyćwiczony, jak na mój gust, ale i tak robił wrażenie.
  – O! Cześć mała.– zwracał się tak do każdej dziewczyny. Nie byłam wyjątkiem. – Wejdź, mój pokój jest na końcu korytarza, na piętrze. Zaraz do ciebie dołączę, tylko wezmę prysznic.
  – Spoko. Mam nadzieję, że wiesz chociaż, w czym konkretnie mam ci pomóc, bo jeśli nie, to spadam stąd.
  – Stanowcza jesteś.– Zmierzył mnie wzrokiem i uśmiechnął się. – Niestety, nawet nie wiem z czego mam pisać ten test.
  – To lepiej zastanów się nad tym pod tym prysznicem, bo inaczej idę stąd, a ty nie jedziesz na upragniony trening i trener wywala cię z drużyny.– Jestem konkretna, jeśli chodzi o naukę. Więc moja taktyka była, jak szybka piła. Albo wiesz co umiesz, albo wiesz co musisz umieć. W każdym razie, coś wiedzieć musisz.
 – Wolałbym myśleć o czymś troszkę odbiegającym od tego tematu. – Mówiąc to, dokładnie lustrował moją sylwetkę. Zaśmiałam się, bo dobrze znałam ten rozbierający wzrok.
  – Idź już się lepiej umyć, a ja wszystko przygotuję.– Wiedział, że nie ma szans, jednak jeszcze przez chwilę, gdy szłam po schodach, czułam na sobie jego wzrok. W końcu również się usłyszałam jego śmiech. Był sympatycznym głupkiem.
            Uczyliśmy się przez prawie półtora godziny z dwoma przerwami na jakieś przekąski. Często śmialiśmy się i odchodziliśmy od tematu, jednak w końcu uzyskałam zadowalające mnie efekty.
  – Na dzisiaj koniec. Jeżeli przerobisz zadania, które ci zaznaczyłam powinieneś zdać na dostateczny.
   – Super. Dzięki wielkie! Ratujesz mi skórę.
  – Wiem.– Uśmiechnęłam się.– Czas się zbierać.– Rzuciłam, zabierając swoje zeszyty. Widziałam jak Adam pakuje coś do torby treningowej, schodzi z nią  po schodach.
  – Wychodzisz jeszcze gdzieś?
  –Tak, na siłownie.
  – O tej godzinie, chyba wszystkie są zamknięte.
  – Ja mam klucz od wujka, który prowadzi jedną w okolicy.
  – No to cię odprowadzę. Jakoś mi nie śpieszno do domu.– Kiwnął głową w geście aprobaty.
            Po drodze opowiadaliśmy sobie różne historię z dzieciństwa. Osiłek był naprawdę zabawny i sympatyczny. W końcu dotarliśmy na miejsce. Nie było żywej duszy.
  – Często ćwiczysz sam?
  –Tak, ale dziś bardzo bym chciał, żebyś dotrzymała mi towarzystwa.– Mrugnął.
 – Niestety muszę wracać. Jak dla mnie jest już zdecydowanie zbyt późno.– Uśmiechnęłam się na potwierdzenie szczerości moich słów. Często jednak do domu wracałam grubo po drugiej w nocy, a teraz była dopiero północ. Byłam po prostu zmęczona.
            Podeszłam do niego i uściskaliśmy się na pożegnanie. Przed wyjściem znalazłam jeszcze łazienkę, w której chciałam skorzystać z lustra do pomalowania ust ulubiona szminką. Nie robiłam tego żeby lepiej wyglądać, bo i bez tego się sobie podobałam. Po prostu lubiłam czuć jej zapach. Truskawka. Chemiczna truskawka.
            Niestety nie umiałam jej znaleźć w torebce. Musiała mi zapewne wypaść, gdy się przepakowywałam w domu, bo jeszcze w szkole, rano jej używałam. No nic.
  –Nie zamykasz się? Nie boisz się, że ktoś tu przyjdzie?
  –Nie. Jakby ktoś tu miał przychodzić, to tylko wujek albo Martin. Ostatnio w ogóle miły się zrobił i poprosił mnie, żebym mu udostępnił siłownie, kiedy sam będę ćwiczyć, bo przy wielu ludziach się wstydzi, a nie chce sobie przy tym sprzęcie zrobić krzywdy. Naprawdę dziwny facet.– Zaśmiał się pod nosem. Paker miał długi jęzor.
A podobno, to kobiety lubią plotkować.
Rzuciłam jeszcze szybkie „do zobaczenia” na odchodne i wyszłam.
            Następnego dnia nie zobaczyłam Adama w szkole. Myślałam że przyszedł wcześnie rano i napisał ten egzamin, a resztę dnia spędzi na przygotowywaniu się to wyjazdu. Jednak gdy spytałam się o niego nauczycielki, powiedziała, że nie zjawił się rano i konsekwentnie go oblała.
            Byłam wścieła na Andersona, że mimo mojej pomocy stchórzył. A może zaspał. Tchórzostwo do niego przecież nie pasuje. Zresztą, sam był przekonany, że uda mu się zdać ten materiał. Co się mogło stać? Nieważne jak niedorzeczną znalazł sobie wymówkę, nie wybaczę mu, że musiałam opuścić przez niego, na darmo, maraton z przyjacielem. Na przerwie opowiedziałam Martinowi całe nasze spotkanie, nawet z prysznicowym incydentem i jego zalotami. Uśmiechnęłam się, na myśl o tamtej scenie.
            Niestety przyjaciel nie podzielał mojego nastroju i nie słuchał zbyt uważnie, a wręcz jawnie mnie ignorował podczas opowiadanie tego fragmentu. Zirytowało mnie to.
  – Martin co się stało? Jesteś jeszcze na mnie zły o wczorajszy wieczór? Chyba nie spędzałeś go sam ?
  – Nie byłem sam i oczywiście, że nie jestem na ciebie zły, tylko na tego gnojka, który mimo twoich bezcennych starań, postanowił sobie nie przyjść na test. – Był naprawdę zdenerwowany.
  – Spokojnie, na pewno miał ku temu jakieś powody.– Próbowałam przekonać nie tylko jego, ale i siebie. Złość, jeszcze się gdzieś we mnie tliła.
  – A może on już zdał ten test i chciał się tylko z tobą umówić? M… może on cię podrywał. Na pewno nie robiliście nic z „tych” rzeczy? Nie dobierał się do ciebie?– Mówiąc to objął moją twarz dłońmi i patrzył się, jakby chciał głęboko zajrzeć mi w oczy i upewnić się, że mówię prawdę. Wtedy, był na tyle blisko, że poczułam znajomy zapach. To nie były jego perfumy, bo znałam je wszystkie, w końcu sama mu je kupowałam. Zapach był owocowy, ale nie jego. Może to perfumy jakiejś dziewczyny z którą się umówił. Namawiałam go przecież na randkę z Jullien. Może w końcu mnie posłuchał.
 – Co? Oczywiście, że nie, przecież wszystko ci opowiedziałam. Poza tym, pytałam się już nauczycielki i powiedziała, że nie przyszedł. Czasami wymyślasz równie bzdurne historyjki, jak ja w wieku 6 lat.
  – Ty dzięki nim pomogłaś swojemu tacie rozwiązać wiele spraw . – Zaśmiał się serdecznie na wspomnienie podkolorowanych opowiadań mojego ojca, a jednocześnie wygrażał mi wskazującym palcem. Miał go lekko pobrudzony od czegoś czerwonego, co jednak nie wyglądało jak krew. Czyżby szminka? Kiedyś mi opowiadał, jak to się zachwyca kobiecymi ustami. Fetysz jak każdy inny. Dziwaczny, aczkolwiek do zaakceptowania. Pewnie jeszcze dzisiaj rano całował się z Jullien na powitanie. Tak, to by tłumaczyło wszystkie jego dzisiejsze odstępstwa od normy.
            Reszta dnia minęła mi na śmiechu, zabawie i rozwiązywaniu łańcuchów zdarzeń w tych nudnych pisemkach.
            Wróciłam do domu jak zwykle.
  – Halo? Tato! Jesteś? – Krzyknęłam, jednak nikt nie odpowiedział. Zapewne siedzi w biurze i nadrabia raporty, albo dostaje burę za błąd w którymś z nich. Na stole zobaczyłam karteczkę z napisem „Nie robiłem dzisiaj obiadu. Mamy kolejne morderstwo, jeśli chcesz przyjdź na komisariat. Zjemy na mieście”. Po przeczytaniu, spakowałam czym prędzej najważniejsze książki z zadaniami domowymi i niemal popędziłam na wskazane miejsce. Może w końcu będzie coś ciekawego.
Gdy dotarłam na miejsce, zobaczyłam chaos. Wszędzie krzyki, bałagan, ludzie biegający w te i z powrotem . Dotarłam jakoś do biura mojego taty i się przywitałam.
  –Jak tylko skończę zadania, to wam pomogę to ogarnąć.
            Na komisariacie nie było ani jednej kobiety od śmierci mamy. A zgraja facetów nie bardzo radzi sobie w takich chwilach bez pomocy kobiecej ręki, jak wiadomo. Szybko się uporałam z mitozą i mejozą komórek, po czym zabrałam się do uporządkowywania akt.      Zazwyczaj gdy nie ma niczego poważnego, taki bałagan nie przeszkadza. Jednak kiedy przychodzi grubsza sprawa, wszystko zaczyna im się walić na głowę. Dowody nie z tego morderstwa, czekający świadkowie, porozrzucane akta i raporty. W takich chwilach przychodziłam na pomoc niczym Superman i ratowałam topiącego się Titanica. Nigdy się do tego nie przyznali, że beze mnie by już dawno niczego nie znaleźli, ale dziękują w inny sposób, dopuszczając mnie, w ogóle do spraw. Mimo moich 18 lat nie mogę wiedzieć o wielu poufnych danych.
            Po unormowaniu całego kramu, poszłam do biura gdzie znajdowali się mój tata i kilku jego kolegów.
  – Dobry wieczór. – Przywitałam się grzecznie. –… można? – Pytanie było skierowanie do szefa całej grupy, pana Grunta.
  – Oczywiście, proszę. – Odpowiedział, przerywając swoja wcześniejszą wypowiedz.
            W między czasie jak pan Grunt mówił i objaśniał po raz kolejny znane mu fakty, zajrzałam do akt. Zamurowało mnie. Zbladłam i o mały włos nie spadłam z krzesła z przerażenia. Na zdjęciach widziałam tego samego chłopaka z którym niecałą dobę temu śmiałam się i uczyłam. Tego samego chłopaka, który dzisiaj nie przyszedł napisać tak ważnego dla niego testu. Adam Anderson leżał na jakimś stoliku ze sztangą przygniatającą mu tchawicę. Twarz miał bladą, usta sine, a oczy otwarte.
 – Tak więc, panowie, podsumowując. Mamy osiemnastolatka uduszonego w siłowni i numer dziewięć napisany jakąś czerwoną mazią. Komuś cos przychodzi do głowy, co to może oznaczać?
  – Znam go. – Wyszeptałam niemal niesłyszalnie. – A właściwie znałam.– Wszyscy gapili się teraz na mnie w ciszy. Oczy mieli jak spodki od talerzy.– Macie jego dane?
  – Nie. Jeszcze nikt nie potwierdził jego tożsamości. Wiesz kto to?
 – Tak. To Adam Anderson. Chłopak z mojej klasy. – Gdy zaczęłam mówić, jeden z mężczyzn wyciągnął notes i wszystko zapisywał. Wiedziałam, że spisuje zeznania.
  – Najprawdopodobniej byłam ostatnią osobą, która widziała go żywego. Jest jeszcze możliwość, że odwiedził go wujek ale pewności nie mam. Dawałam mu w domu korepetycje z angielskiego, u niego w domu, a potem zrobiliśmy  sobie spacer do siłowni i tam się pożegnaliśmy. Sęk w tym, że gdy się z nim żegnałam, był w pełni zdrów i dźwigał właśnie tę sztangę. To tyle. Tata może potwierdzić, że wychodziłam o dziesiątej i wróciłam trochę po północy.– Wszyscy byli zaskoczeni.
  – Czy mogłabym go zobaczyć? Znaczy, Adama. Chciałabym się z nim pożegnać, ostatni raz.– po dopytaniu się jeszcze paru szczegółów przez funkcjonariuszy i podpisaniu niezbędnych papierków związanych z zeznaniem, zaprowadzono mnie do nieboszczyka. Jeszcze go nie umyli. Dalej miał na sobie ten parszywy numer. Całe pomieszczenie cuchniało śmiercią i jakimś detergentem do dezynfekcji. Aż swędział mnie nos. Szybko stamtąd wyszłam, żeby nie przesiąknąć tym zapachem. Po wyjściu z pomieszczenia, od razu przytulił mnie tato. Zaraz za nim, stał pan Grunt.
  – Dziękujemy za zeznania. Gdyby była to inna sprawa, z wielką chęcią pokazalibyśmy ci resztę dowodów w nadziei na pomoc w jej rozwiązaniu, jednak jak sama doskonale wiesz, musimy was oboje od niej odsunąć. Nie macie nam tego za złe, prawda?
  – Oczywiście że nie, proszę pana.
  – Oczywiście że nie, szefie.– powiedzieliśmy niemal jednocześnie z tatą, na co wszyscy zebrani uśmiechnęli się. Nawet ja, mimo kumulującego się we mnie przygnębienia.
  – Tato, jestem głodna. Może pójdziemy w końcu na tę kolację?– Chciałam szybko zmienić temat i stamtąd wyjść. Gdy wróciliśmy do domu, szybko zadzwoniłam do Martina i opowiedziałam o całej sytuacji.
  – Jak dobrze, że kupiłem te przekąski. Będę u ciebie za około 10 minut.– Odpowiedział słysząc mój przygnębiony głos. Mruknęłam tylko na potwierdzenie i czekałam na przyjście przyjaciela.
            Byłam w paskudnym humorze. Zresztą, kto by się cieszył ze śmierci? Całą noc oglądaliśmy jakieś banalne komedie romantyczne. W którymś momencie nawet wybuchnęłam takim śmiechem, że się popłakałam. Potem, przez napuchnięte oczy szybko usnęłam. Nawet nie zauważyłam, kiedy moja głowa przechyliła się w stronę przyjaciela i wylądowała  na jego ramieniu.
            Rano obudziłam się lekko zaspana, jednak nie czułam się połamana, jak za każdym razem, gdy zasypiam na siedząco. Zapewnie Martin przeniósł mnie na łóżko. Był taki kochany. On sam zasnął w pokoju gościnnym. Była sobota, więc wstałam później niż zwykle i zrobiłam całej trójce śniadanie. Tata zapewnie wstanie dopiero na obiad, ale z przyzwyczajenia robiłam ten dodatkowy kubek kawy.
  – Dobry, Martin.– Przywitałam przyjaciela, gdy ciężkimi stopami schodził po schodach.–Kawy?
  – Dobry. Tak i to mocną.
            Przez cały poranek nie rozmawialiśmy.
Ja –  rozmyślałam nad całą wczorajszą sprawą, on– nie wiem czemu.
W końcu się odezwałam.
  – Martin, „bawisz” się trochę na komputerach, prawda?
  – No, bo co?
  –Włamałeś się kiedyś do programu szkolnego i dodałeś nam dodatkowy dzień wolny pamiętasz?
  – Pewnie! O mały włos mnie nie znaleźni i nie wywalili z tej budy. Ale do czego zmierzasz?
  – Potrafił byś się włamać do systemu komendy?
  –Oszalałaś?! Oni mają lepsze zabezpieczenia niż te w szkole. Nie dam rady.
  – Aha, ok. –Mówiąc to, skierowałam się do pokoju i doprowadziłam do stanu używalności.
             W głowie już przeglądałam wszystkich znajomych i szukałam kogoś kto na pewno da radę włamać się do tego przeklętego systemu. Coś mi tu nie pasowało. Skoro to nie ja to zrobiłam Andersonowi, to ktoś chciał mnie wrobić. Tylko kto mógłby chcieć dla mnie zmarnowania całego życia w więzieniu?
            Następnego dnia już całe miasteczko wiedziało o tragicznej śmierci naszego kolegi.
            Nie było jednak, w ciągu następnego tygodnia żadnych morderstw. Nic, co by wskazywało na to, że na wolności grasuje morderca.
            Tak minął kolejny tydzień i kolejny. Gdy już wszyscy myśleli że cała sprawa przejdzie do historii, pojawił się kolejny trup.
            Dzień przed drugim zabójstwem dostałam od Karla wszystkie akta i raporty związane z zabójstwem Andersona. Karl to starszy kumpel– haker. Dzięki niemu, dowiedziałam się, że gdy odnaleziono Adama martwego, w drzwiach głównych, od zewnątrz były klucze. Natomiast czerwona maź na kaloryferze nieboszczyka, to była szminka którą zgubiłam w dniu jego śmierci. Coś mi tu nie pasowało i to za bardzo. Adam przecież położył klucze koło torby, a nie w zamku. Sprawdziłam jeszcze, czy nie ma nagrań z monitoringu. Okazało się, że kamera nagrała moment gdy wychodziłam z siłowni, ale niestety, była umiejscowiona tylko przy wyjściowych drzwiach głównych od zewnątrz. Gdy oglądałam akta, tata niespodziewanie wpadł do mojego pokoju. Nie wiedział oczywiście, że miałam dostęp do poufnych informacji.
  – Widziałem! –Krzyknął.– Co tam masz? Pokaż. – Nie mogłam się mu sprzeciwiać.
  – Co to? Skąd ty to masz?
 – Kolega mi załatwiał. Tato, tu na prawdę coś śmierdzi. Przecież musisz mi wierzyć, że ja nie zabiłam tego Andersona!
 – Oczywiście, że ci wierze córeczko i też uważam, że cos tu nie gra. Chodź. Pomyślimy nad tym razem.
            Następnego dnia dowiedziałam się, że Karl nie żyje. Oczywiście zastałam przesłuchana w tej sprawie, i niestety prawda obciążyła mnie jeszcze bardziej.
            Bowiem znów, jako ostatnia widziałam mężczyznę żywego i miał on ze mną powiązania. Powiedziałam im od razu, że szminka którą zastały napisane cyfry, jest moja i zgubiłam ją w dzień pierwszego morderstwa. Oczywistym jest, że gdybym ukrywała fakt z tym związany , to byłabym głównym podejrzanym. Jednak, kiedy sama wciskam im dowody na moją przypuszczalną winę, musiałabym być chora, żeby sama na siebie jawnie ściągać dożywotni wyrok.
            Wcześniej nie wiedzieli co mogła oznaczać liczba 9, jednak gdy na brzuchu Karla znaleźli wypisaną 8, tą samą czerwoną mazią wiadomo było, że zabójca odlicza ofiary.
            Mijały kolejne tygodnie, a stos mordowanych składał się u moich stóp. Z wszystkimi osobami miałam jakieś kontakty. Jedną z ofiar był nauczyciel matematyki, który udzielał mi korepetycji. Kiedy z jego pomocą zdałam najtrudniejszy dla mnie test, przy najbliższej okazji zaprosiłam go na kawę, już nie jako korepetycje, lecz na zwykła pogawędkę. Mężczyzna był niewiele starszy ode mnie i naprawdę przystojny. Spotkaliśmy się jeszcze dwa razy, wymieniliśmy się numerami telefonów, po czym nie zjawił się w parku na spotkanie. Zamiast parku, zobaczyliśmy się, w tej cuchnącej detergentem sali, a on zamiast napisać mi przeprosiny, miał napisane na brzuchu 4. To był pierwszy mężczyzna z którym dzieliłam jakiś plany, snułam marzenia, zakochałam się.
            Po jego śmierci stałam się bardziej oziębła i małomówna. Stopniowo ludzie zaczęli mnie unikać, aż w końcu doszło do tego, że nikt nie zwracał na mnie uwagi, jakbym była cieniem. Kroczącą śmiercią.
            Po ósmym zabójstwie, nie miałam ochoty chodzić do szkoły. Byłam święcie przekonana, że za kilka tygodni to ja będę miała brzuch wysmarowany w kształcie cyfry 1.
            Był późny wieczór, gdy szłam po moście zszywającym dwa brzegi naszego przytulnego niegdyś miasteczka. Pogrążona byłam we własnych myślach.
            Wszyscy mnie opuścili. Prawie wszyscy. Zostali tylko najcenniejsi. Ojciec i Martin. Martin. Najwspanialszy przyjaciel jakiego mogłam spotkać w ciągu całego mojego życia. Takiego, to ze świeczką szukać. Tylko dlaczego zabójca właśnie mi ich jeszcze zostawił. Miał do wykorzystania tylko numer 1. Wybierze tylko jednego. Ale kogo? Ja byłam następnym celem czy na mnie chciał się zemścić?
            Pojedyncze światełko na jezdni obudziło mój umysł.
  –Hej! Co ty tu robisz o tej porze i w dodatku sama?– To był ten najukochańszy przyjaciel na rowerze. – Przecież zabójca może kryć się w pobliżu. – Nie dam sobie ręki uciąć, ale mimo słabego oświetlenia latarni, pod którą staliśmy oboje, mogłam ujrzeć uśmiech. Słaby, ale uśmiech. Ten sam który ujawniał, kiedy główny bohater któregoś z horrorów jakie oglądaliśmy tysiące razy, zostaje rozdarty na strzępmy przez maszynę do której „przez przypadek” wpadł. Przeszły mnie dreszcze.
„Spokojnie. Jakby morderca chciał mnie zabić, już dawno by to zrobił” pomyślałam w odpowiedzi. – A ty co tu robisz? Ciebie też może dopaść.
  –Jakoś dam radę. Ostatnio ćwiczyłem trochę, jeszcze przed śmiercią  Andersona. –Zaśmiałam się na dźwięk tych słów
  –Ty miałbyś dać mu radę, skoro właśnie taki Ada nie mógł? Zabawny jesteś.
 – Ale jego wziął z zaskoczenia tą sztangą.  No, nieważne,  właśnie jechałem do ciebie. Już od jakiegoś czasu chciałem ci to powiedzieć. Od naprawdę dłuższego czasu… ja wiem, że to nie jest najlepsza pora, ale … nie wytrzymam.
  – No gadaj!– Zaczął mnie irytować.
  – Bo, ja cię lubię Alice, ale nie już jak przyjaciółkę i chciałem się zapytać… czy umówisz się ze mną?
  –Martin… ja nie wiem. Teraz, to naprawdę nie jest odpowiedni moment, kiedy dowody w sprawie tych zbrodni walą mi się na głowę. Zresztą, jesteś dla mnie tylko przyjacielem, co prawda najbliższym, ale przyjacielem. Naprawdę, nie wiem co powiedzieć.
 – W takim razie, przemyśl to sobie jeszcze, a jutro o tej samej porze spotkamy się tutaj i mi odpowiesz.
  – Nietypowa pora, ale zgadzam się. To do jutra.– Rzuciłam szybko i ruszyłam w drogę powrotną. On również, tyle że w przeciwnym kierunku.
            Gdy siedziałam na łóżku, nie mogłam przestać myśleć o dwóch sprawach. Co ja do licha odpowiem Martinowi i kto będzie ostatnią ofiarą?
Leżałam pod kocem jeszcze parę długich chwil, gdy nagle zaświeciła mi się czerwona lampka. Przeanalizowałam jeszcze raz całą rozmowę z Martinem. Coś mi w niej nie pasowało.
            Szybko wyskoczyłam z łóżka i pobiegłam do kominka, na którym były poprzywieszane wszystkie papiery związane z zabójstwami.
Przyjrzałam się im wszystkim jeszcze raz. Przypomniałam sobie dzisiejszą rozmowę z przyjacielem.
            I… wszystko mi się ułożyło w logicznie niewiarygodną całość. Popędziłam do sypialni taty i nie zastanawiając się nad niczym, po prostu wyciągnęłam go z łóżka. Od razu się obudził, gdy zdjęłam kołdrę.
  –Co się stało? Alice, pali się czy co?!
  –Już wiem! Wiem!
  – Cudownie, też się cieszę, ale co wiesz?– Widać, że był jeszcze na wpół śpiący. Z nim, w takim stanie, nic nie wymyśle, więc zamiast przed kominek, zaprowadziłam go do kuchni i tam najpierw wypiliśmy kawę.
 –Ok, teraz możesz tłumaczyć.– Mówił kończąc swój pierwszy „rozburzający” kubek. Następnie zaczął sączyć drugi, który miał pomóc utrzymać mu teraźniejszy stan.
  – Dobra, wiem, że to co teraz powiem jest absurdalne, ale tylko to przychodzi i do głowy kiedy o tym myślę…
  – No mówże dziecko.
  – Okej. A więc, zacznijmy od początku, czyli zabójstwa Adama Andersona. Jak wiadomo, wyszłam do niego o dziesiątej i wróciłam po północy do domu. U niego uczyliśmy się do około wpół do dwunastej, a potem poszliśmy na siłownię. On ma klucze i jego wujek. Weszliśmy przez frontowe drzwi, co nagrały kamery. – Pokazałam urywek filmu tacie, po czym kontynuowałam.– Tam porozmawialiśmy jeszcze chwilkę i dowiedziałam się, że czasem Martin przychodzi poćwiczyć…
  – Martin? A co on tam chce ćwiczyć? Przecież jest chudy jak patyk.– Tato zaśmiał się, na widok Martina podnoszącego te wszystkie ciężary.
  – Właśnie dlatego chciał ćwiczyć. Ale kontynuując. Przeszukując akta, dowiedziałam się, że są tam jeszcze tylne drzwi otwierane tymi samymi kluczami drzwi główne.
  – Okej i co z tego…
  – No więc, klucze miał wujek i Adam, ale Martin tam przychodził .Zakładając, że nie zostały one ukradzione przed zabójstwem i podrobione, to oni są naszymi jedynymi podejrzanymi. Wujka można od góry skasować, bo ma alibi – był z żoną i znajomymi na kolacji,  więc zostaje nam…
  – … nie wierze… on nie mógł tego zrobić… ale dlaczego?
  –Też się nad tym zastanawiałam, ale jest jeszcze coś. Dzisiaj, kiedy byłam spacerze, spotkałam go. Podczas rozmowy powiedział, że zabójca wziął go z zaskoczenia i że przygnieciono go sztangą. SZTANGĄ! We wszystkich gazetach było napisane, że został uduszony, ale nikt prócz komisarzy nie wiedział czym ani nie widział dokładnych zdjęć, a ja mu na pewno nie powiedziałam.
  – Okej, ale jak on to zrobił?
  – Ależ to jest oczywiste. On przecież kręci się w komputerach, a przed zabójstwem widziałam jak montował jakiś filmik na zajęcia do szkoły z pojedynczych urywków filmu i to z wielkim sukcesem. Naprawdę świetnie mu to wyszło…
  –Dobra… jest komputerowcem, ale ja dalej nie mogę wykombinować jak on to zrobił ? Poza tym, skoro się kręci w komputerach, to mógł się włamać do systemu komisariatu i poczytać akta, a tam było napisane o sztandze – popatrzyłam mi się na ojca czule. Był naprawdę zmęczony, ale jeszcze bardziej przejęty całą sprawą.
  – Jeszcze kawy?
  – Poproszę. – On sam również wiedział, że bez niej, nie ruszy już głową.
  – No więc już tłumaczę… Po tym jak wyszłam w dzień zabójstwa, Martin przyszedł na siłownie głównym wejściem. Pomagał przez chwile Adamowi. Przy pakowaniu na tej sztandze na której zmarł, jest wymagana dwójka ćwiczących. Jeden ma być asekurantem. Martin nim był. W odpowiedniej chwili po prostu puścił sztangę. Ciężar spadł Adamowi na szyję. Kiedy ten się dusił, Martin  poszukał kluczy, które były koło torby. Kiedy już je znalazł, poszedł do pomieszczenia z monitoringiem i skasował kawałek nagrania w momencie gdy wchodził i zamiast niego wsadził zapętlone nagranie. Po wszystkim uciekł przez tylne drzwi zamykając je na klucz od zewnątrz. Klucze zostawił na zewnątrz głównych, jakby chciał pokazać, że Adam został je tam przez roztargnienie. Kamera nie nagrała jak podchodzi i zostawia klucze, bo w tym miejscu znajduje się nagranie z poprzedniego dnia w którym tez przyszedł na siłownie i specjalnie na chwilę dał klucze do zamka do głównych drzwi i ten kawałek nagrania wykorzystał. Tak więc na nagranie pokazuje tylko moment jak wchodzę z Adamem, wychodzę sama i zamykam drzwi, a w zamku pojawia się klucz.  I oto cała magia. A nie mógł włamać się do systemu komisariatu, bo z tego co Karl mi mówił, on sam miał z tym pewne problemy i na pewno taki szczeniak jak Martin, nie byłby w stanie się włamać nie zostawiając po sobie śladów.
  –Okej, ale skąd miał twoją szminkę?
  – To akurat było najprostsze do załatwienia. Mógł mi ją ukraść w szkole i to w taki sposób, że nikt tego nie zauważył. W naszej szkole łatwo o kradzieże.
  – O! I teraz wszystko rozumiem. Ale dlaczego on to zrobił? Po co cię tak dręczy?
 – Tego właśnie dowiedziałam się dzisiaj. Kiedy rozmawialiśmy na moście, gdy się dzisiaj spotkaliśmy powiedział mi że… no wiesz…
  –No?– Nie wiedział, co mi chodzi po głowie.
  –No, że mnie lubi i czy z nim pójdę na randkę…
  – Że CO!? – Ryknął niczym rozwścieczony lew chroniący młode.
 –Ciii…, bo obudzisz sąsiadów. Spokojnie, nie dałam mu żadnej odpowiedzi, ale on w zamian zaproponował żebyśmy się jutro spotkali o tej samej porze na moście. Wydaje mi się lub nawet jestem tego pewna, że on to zrobił, ze względu na mnie. Zawsze miał kompleks niższości, ale nigdy mi tego nie powiedział. W końcu zaczęłam się spotykać z chłopakami, a on zwariował.
  – Dobra. I co zrobimy tym fantem? Co ja mam zrobić?
 – Spokojnie. Musisz tyko przedstawić kolegom z pracy całą sytuacje i namówić ich, żeby byli gdzieś w pobliżu, gdy będę z nim rozmawiać. Nie wiem co on może jeszcze wymyślić. Nie wiem kogo zabije.
Tym zadaniem zakończyliśmy dzisiejsze posiedzenie.
            Następnego dnia chodziłam jak na szpilkach. Prawie nic nie zjadłam i nie ruszyłam się z pokoju. Im bliżej było do godziny spotkania, tym bardziej się denerwowałam.
             W końcu nadeszła odpowiednia pora. Stałam na moście, a niedaleko czekali mój tata, wraz z zaufanymi kolegami.
Serce waliło mi jak młotem. W końcu się pojawił. Szedł pewnym siebie krokiem z uśmiechem na ustach, jakby dopiero co trafił szóstkę w lotto.
  – Cześć. I jak, przemyślałaś sprawę? Idziemy do kina czy wesołego miasteczka?
  – Cześć. Tak, przemyślałam całą sprawę i zdecydowałam. Nie mogę z Toba być. Ja cię po prostu nie lubię w ten sam sposób, co ty mnie.
  – Ah… tak.– Jego mina się zmieniała, posmutniała, zrzędła. Chyba nie był przygotowany na taką odpowiedz.
  – Więc już nigdy się nie zobaczymy…
  –Tak.– byłam tak zestresowana, że niedosłyszawszy pytania przytaknęłam.
  –Co?! Pozwolisz na to? Pozwolisz, żeby zabił mnie ten psychopata?– znów przez twarz przeleciał mu cień tego charakterystycznego uśmiechu, jakby opowiadanie o sobie jako psychopacie było jakimś komplementem.
  –Nie, nie pozwolę na to i ty też nie, bo wiesz że bym nie zniosła twojej śmierci.
  –Co?
  – Wiem, że to ty ich wszystkich zabiłeś.
  –Co? Skąd ci taki pomysł… chyba się za dużo kryminałów naoglądałaś.– Patrzyłam się na niego w wymownym milczeniem. Wiedział, że wiem i nie żartuję.
  –Okej. Masz mnie. Skoro już wiesz o wszystkim, to możemy to zakończyć.– Mówiąc to wszedł na barierkę mostu. Ledwo utrzymywał równowagę. Była bardzo cienka.
Byłam przerażona tym widokiem.
  –Proszę, zejdź stamtąd. Zaraz spadniesz i się zabijesz! –Niestety nie słuchał. Tylko ściągnął koszulę  i pokazał brzuch z wymalowaną jedynką.
  –Skoro już wiesz wszystko, to mogę skakać prawda?– widać, że przygotowywał się do skoku, ale nie skoczył od razu. Był tchórzem.
  –Nie! Nie wiem wszystkiego. Nie wiem dlaczego zabierałeś tych wszystkich ważnych dla mnie ludzi? Dlaczego mnie tak krzywdziłeś? Przecież mnie lubisz…
  – Koch…– Wyszeptał ledwie słyszalnie.– Ko…cha...m. – Teraz już było go wyraźnie słychać– KOCHAM SŁYSZYSZ?! Kochałem cię wcześniej, teraz i będę, do końca życia! – Krzyczał. W jego oczach rozlane były złość, strach i rzeczywiście – miłość. Prawdziwa szczera i wieczna. Dopiero teraz ją zobaczyłam. – Nie odebrałem ci tylko ojca, bo wiedziałem, że on również cie kocha tak mocno jak ja. Ale to ja powinienem się Tobą opiekować. Słyszysz?! JA!
  –Skoro mnie tak kochasz, to czemu zwalałeś te wszystkie dowody na mnie. Obciążyłeś mnie zamiast siebie. Tak mnie kochasz, że chciałeś mnie pogrążyć i wsadzić za kratki lub do psychiatryka do końca życia?
  –Nie. Wiedziałem, że kiedyś poznasz prawdę, ale głęboko w sercu wierzyłem, że będziemy razem i że zrozumiesz, że zrobiłem to dla ciebie, z miłości. Jeśli byś teraz powiedziała, że mnie, kochasz zapomnielibyśmy o całej tej sprawie. O tych wszystkich debilach, którzy się do ciebie kleili i myśleli że mają jakieś szanse. Ty mnie nie wydasz, bo mnie kochasz a ja… – zamilkł na chwilę, jakby był czegoś niepewny– … bo … ty mnie kochasz prawda?
            Zapadała cisza. Słyszałam tylko bicie własnego serca, które biło w takt myśli: ” swoją odpowiedzią, zabijesz jego albo siebie”, ” jego albo siebie”, ”jego albo siebie” i tak w kółko. Schyliłam głowę. Nie kochałam go, ale jeśli bym  mu tego nie powiedziała, to zszedłby z tej poręczy i został ukarany, bo myśli, że tylko my znamy dowody go obciążające. Jednak w pobliżu są funkcjonariusze i wszystko słyszą. Natomiast, kiedy powiem mu że go nie kocham wtedy on…
  –Już ci to mówiłam. Nie kocham cię! – Podniosłam głowę i po raz ostatni spojrzałam w zaszklone oczy mojego najlepszego i najukochańszego przyjaciela na świecie.

                                                           ZABIŁAM GO

Saturday, December 12, 2015

"...jesteś zimną suką.- wypowiedział te słowa z chłodem w głosie..." ~cz.1~

  -… do dupy, prawda?  - te słowa wyrwały mnie z rozmyślań
  - Co? Mówiłeś coś?
  -Tak. A konkretnie o ostatnim teście z matematyki.
  -Że niby on jest do dupy?  - spytałam składając w pojedyncze słowa które usłyszałam, w całość.
  -Tak! – prawie krzyknął na potwierdzenie  - większość tego materiału nie rozumiała znaczna część klasy! A ona o tym doskonale wiedziała. Wredna suka! – podczas gdy Paweł żalił się na nauczycielkę, ja szłam i z melancholią patrzyłam w przestrzeń. To był mój ulubiony moment w trakcie dnia, kiedy wracając ze szkoły mogłam o niczym nie myśleć. Tylko iść przed siebie. Ciągle tą samą drogą.
  -Według mnie, zadania były dobrze dobrane, choć treści rzeczywiście bardziej skomplikowane niż na lekcji, jednak dzięki potrzebie przeprowadzeniu wielu działań, sprawdzały wiedzę na każdym poziomie.  - podsumowałam, nieświadomie przerywając  wybuch irytacji przyjaciela na nauczycielkę.
  -Jak zawsze.  - westchnął. Zdziwiłam się.
„Jakie „z a w s z e” ? ”
  -O co ci chodzi?
  - Jak zawsze musisz wszystko chłodno i bezemocjonalnie podsumować.
  -Co masz konkretnie na myśli?  - spytałam się, nie spodziewając się gwałtownej reakcji. Bo czemuż miałabym się takowej spodziewać? A jednak!
  -Jak to co?! WSZYSTKO! Kiedy się ciebie pytam, czy podobają ci się moje nowe buty, ty odpowiadasz, że widziałaś takie ostatnio w TV…
  -Bo to prawda  - pospiesznie wtrąciłam, czego Paweł nie zauważył kontynuując swój wybuch.
  -… a kiedy ostatnio Pączek (nauczycielka W-Fu) przefarbowała sobie włosy na rudy, ty spytana co o tym sądzisz, odpowiedziałaś tylko, że wygląda inaczej!...  - narzekał tak jeszcze przez chwilę, a ja już nie musiałam więcej słuchać, żeby wiedzieć o co mu chodzi.
                        To była prawda. Prosta i bolesna na swój sposób. Zdawałam sobie z tego sprawę już od jakiegoś czasu, wściekłam się że to właśnie ON mi o tym przypomina. Byłam bezstronna, bez opinii, lub artystycznie rzecz ujmując bez wyrazu czy koloru. Dla mnie białe to białe, a czarne to czarne. To są fakty.  A do nowej fryzury nauczycielki i tak wszyscy się przyzwyczają po miesiącu, więc po co teraz robić z tego taką szopkę?
                        Usłyszałam sapanie. Najwidoczniej Paweł wyrzucił z siebie wszystko co miał mi do powiedzenia. Byłam zła, że to on wypomina mi wady, że to on mi o nich przypomina.
Cisza.
  -Jesteś zimną suką.  - on również był wściekły, a jednak wypowiedział te słowa z chłodem w głosie.
Sparaliżowało mnie na ułamek sekundy.
  -…Co?  - ledwo z siebie wykrztusiłam.
  -Jesteś zim  - nie zdążył dokończyć, bo w tym momencie straciłam nad sobą panowanie. Rzuciłam się w jego stronę i przycisnęłam do muru, jakieś kamienicy.
  - Nie musisz powtarzać, usłyszałam za pierwszym razem.  - patrzyłam się na niego zimnym i ostrym wzrokiem. A przynajmniej chciałam żeby tak było.
  -Cieszę się, że w końcu coś do ciebie dotarło. – mówiąc to chwycił mnie za barki i wykonując obrót zamienił nas rolami. Teraz ja czułam nierówność cegieł na plecach i ścinający krew w żyłach wzrok.
Byłam w potrzasku. Jak zwierzę w klatce. Jednak nie dałam się instynktowi i zachowałam spokój, w przeciwieństwie do dzikich bestii za metalowymi kratami. Przybrałam kamienna twarz i czekałam aż mnie wypuści za dobre sprawowanie.
  -Zimna suka.  - znów to powiedział. Chciał mnie sprowokować… i udało mu się to.
  -Ja? Zimna? A twoja dziewczyna to co?! To ONA wszystko krytykuje, jest egoistką i hipokrytką!
  -Ale Partycja przynajmniej potrafi pokazać jak bardzo jej na mnie zależy
  -Ah tak? A ja nie potrafię?!  - ledwo się powstrzymywałam.
  - Tak! – ryknął jak lew  - Ty nigdy  - nie skończył.
 Nie mówił. Nie krzyczał. Jego usta były już zajęte czymś innym. Kimś innym niż jego dziewczyna. Wpiłam się w jego usta mając zaciśnięte z całej siły swoje. Trwałam tak przez chwilę, póki mięśnie twarzy nie zaczęły się rozluźniać i nie zdałam sobie sprawy z mojej dziwnej reakcji. W końcu nie codziennie całuje się przyjaciela podczas kłótni. Powoli zamiast złości i flustracji przepełniała mnie przyjemność, płynąca z odczuwania miękkości jego warg. Tak, zdecydowanie były ciepłe i miękkie.
 „Teraz już rozumiem dlaczego jego dziewczyny tak często nalegały, żeby je częściej całował”
Paweł mnie w ogóle nie odpychał, co mnie zdziwiło, bo przecież parę przecznic za nami mieszkała jego dziewczyna! Staliśmy tak jeszcze chwilę. Następnie powoli, nie spiesząc się, odsunęłam się nieznacznie od niego, by ponownie złożyć krótki, stęskniony za jego ustami pocałunek. Potem odsunęłam się już na większą odległość by móc zobaczyć jego twarz z której całkowicie znikła złość. Teraz otwarcie pokazał, że czuje niedosyt przyjemności. Uśmiechnęłam się łobuzersko.

  -Dalej uważasz, że jestem zimna?  - rzuciłam szybko i korzystając z chwili jego nieuwagi uciekłam jak najszybciej w stronę domu. Dyszałam ciężko. Kiedy w końcu znalazłam się w swoim pokoju, serce waliło mi jak szalone. „To zapewne od biegu. Za chwilę przestanę.” Wmawiając sobie kolejne racjonalne wyjaśnienia, wzięłam prysznic i w piżamie w misie wskoczyłam do łóżka.” Cholera! Dlaczego nie przestaje?!” Oddech już się uspokoił, ale serce wciąż waliło jak w dzwon a ja była cała rozgrzana. „A może jestem chora?” I tak zasnęłam z ta absurdalną myślą.